Uzbekistan to zarówno równiny, jak i góry. Góry dzielą równiny i aby przedostać się z jednej do drugiej, należy pokonać przełęcze rozdzielające często dwa światy.
Wspinanie się na wysokie wzniesienia dzisiaj, po asfaltowych drogach, nie stanowi problemu, oczywiście pod warunkiem, że mamy lato, a nie zimę. Inaczej było, kiedy przemierzano je pieszo lub za pomocą zwykłego konnego zaprzęgu.
Dobrym przykładem jest pasmo Gór Czatkalskich, które oddziela zasadniczą część Uzbekistanu od najzasobniejszej w żyzne ziemie Doliny Fergańskiej. Ten otoczony ze wszystkich stron górami, uważany był niegdyś za raj w tej części świata: żyzna ziemia, wysokie góry zapewniające bezpieczeństwo mieszkańcom.
Uzbecy są bardzo przyjaźni i towarzyscy. Swoich gości od razu zapraszają do domu. Wynika to nie tylko z otwartości i gościnności, ale także z faktu, że budynki mieszkalne są otoczone wysokim płotem zamkniętym bramą. Jej okazałość zależy od zamożności obywatela i jest pierwszym sygnałem jego statusu społeczno-ekonomicznego. W domu, a najlepiej na zacienionym dziedzińcu, należy wypić obowiązkową słodką herbatę. Tradycyjnym symbolem bogactwa są piętrzące się niemal przy każdym budynku winorośle – znajdują się i w ogrodach, i na ulicach. Pełnią dwojaką funkcję. Z jednej strony dają owoce, z których wyprodukować można rodzynki, a z drugiej ich liście w upalne lato dają zbawienny cień. Początek września to czas zbiorów – wtedy są najsmaczniejsze. Wystarczy krótka, przyjacielska rozmowa z nieznajomym na ulicy, aby zaraz zostać obdarowanym kiścią winogron. Wyrywając poszczególne owoce, siedząc w cieniu, można zagłębić się w rozmowie.
Generał Władysław Anders długo zabiegał o to, by władza sowiecka przeniosła polskie oddziały na tereny bardziej przyjazne klimatycznie, ale dopiero interwencja samego premiera Władysława Sikorskiego u Józefa Stalina dała efekt. Jednostki rozlokowano w republikach sowieckich Azji Środkowej, największą część właśnie w Uzbekistanie. Jednym z miejsc dyslokacji była Dolina Fergańska – na początku 1942 r. w miejscowościach Taszlak i Magielan znalazła się 9. Dywizja Piechoty. Po tym okresie pozostały tutaj polskie cmentarze wojskowe.
Innym kierunkiem było południe, za Góry Zarafszarskie. Tym razem 6. Dywizji Piechoty przyszło przekraczać jedną z malowniczych przełęczy, która symbolicznie dzieli tę część Uzbekistanu na północną i południową. W północnej ze swoimi zabytkami dominuje Samarkanda, a na południu Emirat Buchary.
Góry Zarafszańskie i Przełęcz Samarkandzka to obszar z przepięknymi widokami i równie urokliwymi zwaliskami kamieni. Nie tylko wielkość gór, ale też ich urok robi na przejeżdżających wrażenie. Na przełęczy koniecznie trzeba zrobić postój i udać się na targ z suszonymi owocami, ziołami i miejscowymi orzechami. Tutaj można kupić dzikie pistacje, nazywane suchymi, gdyż w przeciwieństwie do tych z plantacji, które kupujemy w europejskich sklepach, nie są dodatkowo zasilane wodą. Te rosnące dziko są mniejsze, ale ich aromat i smak jest nie do podrobienia. Na przydrożnym bazarze zapachy wdzierają się w nozdrza, zachwycają. Nie można pozostać obojętnym. Typowy orient wśród gór. I gdyby nie pozostałości jakiejś niedokończonej współczesnej betonowej budowli – coś pomiędzy restauracją a wieżą widokową – można byłoby się poczuć jak polscy wojskowi przemierzający tę przełęcz na początku 1942 r.
Żołnierze 6. Dywizji Piechoty, przekraczając jeszcze ośnieżone o tamtej porze roku góry, udawali się do jednego z bardziej malowniczych obszarów tej części świata.
Generalnie jest to pustynny teren, ale tam, gdzie dochodzi woda, ziemia wybucha zielenią. Tutaj najlepiej widać siłę i znaczenie wody. Wszędzie, gdzie się pojawia lub jest doprowadzona, krajobraz zmienia się w zieloną oazę.
Dzisiaj przez ten obszar podróżuje się samochodem, ale można sobie wyobrazić przemierzające tędy niegdyś karawany wielbłądów. Buchara była jednym z najważniejszych miast w tej części dzisiejszego Uzbekistanu. Tutaj przebiegała jedna z ważniejszych tras historycznego Jedwabnego Szlaku. Tędy płynęły wszelkie luksusowe dobra ze Wschodu na Zachód, z Azji do Europy. Po drodze wyrastały miasta i potężne państwa korzystające z zysków płynących z pośrednictwa. Styk kultur zawsze sprzyjał rozwojowi myśli, nauki. Nic więc dziwnego, że ta część świata w XIII w. stanowiła naukowe centrum. Tutaj rozciągało się wielkie (od Indii aż po dzisiejszą Turcję) Imperium Timura (Tamerlana), który w czasie swego panowania ściągał licznych artystów i naukowców. Do rozwoju znaczenia państwa, zwłaszcza w dziedzinie nauki, przyczynił się jego wnuk Uług Bega. Na tym historycznym tle przemarsz w 1942 r. polskiej, świeżo sformowanej armii, składającej się z wychudzonych i schorowanych jeszcze niedawnych skazańców, musiał wyglądać szczególnie smutno. Ubrani już co prawda w wojskowe mundury, wciąż ciągnęli za sobą balast sowieckich łagrów i tragicznych warunków zesłania, w jakich im przyszło żyć. Skazani przez komunistyczny system na zagładę, teraz na nowo odzyskiwali swoją dumę i nadzieję na powrót do wolnej ojczyzny.
Jednostki 6. Dywizji Piechoty zostały rozlokowane wokół miejscowości Shahrisabz, Kitob, Jakobak i Chiroqchi.
W tej pierwszej wznoszą się pozostałości okazałego pałacu Ak-Saray. To rodzinne miasto Timura odgrywało ważną rolę na Jedwabnym Szlaku. Dzisiaj z czasów świetności pozostały tylko dwa fragmenty wież dekorowane mozaikami i niewielka część pałacu, ale nawet obecnie robią one wrażenie i dają wyobrażenie o historycznej wielkości budowli zaprojektowanej przez perskiego architekta Muhammada Jusufa Tebrizi. Wraz z końcem Imperium Timura miasto popadało w ruinę, a kolejne wojny dopełniły jedynie dzieła zniszczenia.
Shahrisabz w 1942 r. tak opisywał Klemens Rudnicki: „[…] to nieduże rejonowe miasteczko, położone o 90 km na południowy wschód do Samarkandy, w dawnym emiracie Buchary, o 5 km od końcowej stacji kolejowej Kitab. Jest ono zamieszkałe w przeważającej części przez Uzbeków i w języku polskim nazywało by się miastem marchwi. Niegdyś – przed wiekami – Szachriziabs był obok Samarkandy, drugą stolicą Tamerlana. Obecnie jest tylko zwykłym azjatyckim miasteczkiem o naleciałościach sowiecko-rosyjskich. Jest ono poza tym częściowo zniszczone tak, że niektóre dzielnice są na wpół wyludnione i opuszczone. Domy – jak zwykle na Wschodzie – z gliny, uliczki wąskie i kręte. Całe miasteczko otacza wysoki, ulepiony z gliny mur obronny, pamiętający zamierzchłe czasy. Miejscami pną się po nim winorośle, zlewając się zielenią z drzewami morwowymi i urukiem. Wędrując uliczkami można co raz to natrafić na jakiś czarowny zakątek z ruinami miniaturowego meczeciku o ażurowych kolumienkach i strzelistym minarecie. W samym zaś środku miasta piętrzą się ogromne ruiny zamku Tamerlana, którego wieża pokryta kafelkami koloru błękitnej emalii o pięknych arabeskach, imponuje ogromem i pięknem. Urok otoczenia podnoszą barwne i powłóczyste stroje mężczyzn i kobiet, kręcących się po tych zakątkach pieszo lub na «iszakach».
Przechodnie ci tworzą jednak zupełnie inny świat, azjatycki, przez którego zaporę trudno Europejczykowi się przecisnąć. Wiele czasu potrzeba było, by się przekonać, jak bardzo są oni świadomi swej wspaniałej przeszłości i dumni z niej. […] Początkowo brano nas za Rosjan i bolszewików, toteż nic dziwnego, że przyjęcie nie było zbyt miłe. Potem, gdy wieść się rozeszła, iż jesteśmy z Lechistanu, serca i auły uzbeckie otwarły się przed nami i zawierali żołnierze nasi przyjaźń z «bajami» w barwnych chałatach i «marziami» za czarczafem. A poszło od legendy. Przepowiednia bowiem głosiła, że gdy ze starej wieży Tamerlana trąbki lechickie zagrają, Uzbekistan uzyska wolność. I jakoś tak się złożyło – choć nikt z nas tej przepowiedni nie znał – że zaraz na drugi dzień po przybyciu dywizji do Szachriziabsu począł trębacz dwa razy dziennie wdrapywać się po 150 schodach wieży na sam jej szczyt i dać stamtąd w cztery strony świata hejnał krakowski. Ten sam, który strzała tamerlanowego jeźdźca urwała na krakowskiej wieży lat temu kilkaset. Dziwowali się początkowo Uzbecy słuchając tej dziwnej muzyki i milczeli nieufnie, a przyglądali się nam, aż sprawa się wydała i przyjaźń zrodziła się. Nie wykluczone nawet, iż niejeden z Uzbeków powędrował za tę przyjaźń i obudzone nadzieje gdzieś na Kołymę” (Klemens Rudnicki, Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939–1947, Londyn 1983, s. 187–188).
Przybyli do Uzbekistanu polscy żołnierze byli najczęściej skrajnie wycieńczeni. Wyrwani z objęć zimnego stepu, nie tylko poznawali zupełnie nowy dla nich obszar o bogatej historycznie kulturze, ale także musieli zmierzyć się z nieznanymi warunkami klimatycznymi. To, co wydawało się na początku zbawieniem: ciepło i słońce, szybko okazało się przekleństwem w przypadku wycieńczonych organizmów. Klemens Rudnicki wspominał, że jego pułk rozlokowany był „w pobliżu rzeki Kaszka-Darii, mając do samego miasteczka Kitab około 10 km. Jedynie dowództwo pułku i izby chorych mieściły się w drewnianych budynkach «winzawodu», tj. wytwórni wina. Poza tym cienia i drzew mało, spiekota oblewała namioty a bliskość rzeki i wiodące z niej liczne «aryki», czyli rowy nawadniające, okazały się już wkrótce plagą garnizonu i wylęgarnią «anofelesów» malarycznych” (Klemens Rudnicki, op. cit., s. 188–189). Podobnie sytuację w 6. Dywizji Piechoty opisywał Jerzy Stypułkowski. Twierdził, że najpierw wśród żołnierzy była „krwawa biegunka, a potem i tyfus […]. W moim dywizjonie jako pierwszy zmarł młody, zdolny, bardzo obiecujący pchor. Światowiec.
Po krótkim czasie powstaje cmentarz katolicki na tym uzbeckim pustkowiu. Ludzie napływają. Dawni żołnierze, dziś zgłodniali nędzarze, meldują się w dowództwie pułku. Jeden z nich doszedł. Skąd przybył i co przeszedł, nikt nie wie. Miał jeszcze tyle sił, że wszedł na trzy schodki dowództwa i… umarł. Znalazł swój kres wędrówki!” (Jerzy Stypułkowski, Wierni przysiędze. Dramat żołnierzy Armii Andersa, Warszawa 2016, s. 181).
W otoczeniu historycznych budynków i w egzotycznym klimacie przyszło żołnierzom polskim przeżyć kilka miesięcy. W 1942 r. przeprowadzono ewakuację wojsk polskich ze Związku Sowieckiego do Persji (Iranu).
Dużej grupie polskich żołnierzy nie udało się jednak doczekać tego momentu i na zawsze pozostali na uzbeckiej ziemi. Spoczywają na jednym z 17 polskich cmentarzy.
tel.: +48 58 323 75 20
e-mail: sekretariat@muzeum1939.pl
tel.: + 48 85 672 36 01
e-mail: sekretariat@sybir.bialystok.pl